Pełen spokoju, kameralny film Fassbindera, gdzie piękno i poezja widoczna jest w niemal każdej sekundzie, każdym kadrze tegoż obrazu. Długie ujęcia, powolne zbliżenia, malarska sceneria, czyli to, co już wcześniej zachwycało mnie w "Die Niklashauser Fart" tego samego reżysera. Tematyka już nie wzbudza takich kontrowersji, co blisko 40 lat temu. Jedno pomieszczenie, kilka kobiet, w zasadzie przegadane 2 godziny, mimo tego od początku dałem się zahipnotyzować. To coś więcej niż film - to sztuka.
Pozostaje mi ostrzyć sobie zęby na "Strach zżera duszę". Ponoć arcydzieło..(?).
Fassbinder to już mnie wiele razy przyprawił o łzy i cięzkiego doła ale tym razem mu się nie udało. Głownie dlatego,że do wiekszości bohaterów jego melancholijnych obrazów czulismy sympatie i utożsamialismy sie z nim (B.A),a tu nie dość że postac Petry jest zagrana tragicznie (zacząłem walić łbem o podłoge jak usłyszałem jej tkliwe słówka po tym jak Hania powiedziała że rodzice nie żyją) to jest ona wredną mająca się za lepszą od innych suką (za którą się nie uwazam ;)
zdjęcia to może i (były) ładne,ale przez jakąs minute. po tym jak Rainer zaczął robić wszystko co możliwe,żeby ujęcie przedłużyć (rozmowa na łóżku) i zeby za jakieś 10 minut nachalnie je skrócić dostałem bólu głowy. za to motyw z maszyną do pisania w trakcie rozmowy i scena w ktorej Hermannówa z za zasłony wsłuchuje się w Petre i jej przyjaciółke uważam za genialne ale nawet to i ending stylizowany na Amerykanskiego żołnierza mnie do tego filmu nie przekona. Poezja mówisz ? dla mnie fassbinderowa poetyka to tylko Berlin Alexanderplatz.
Ej, prorok, prorok. Bełkoczesz sobie i bełkoczesz. A z przedmówcą twoim się zgadzam. To prawdziwy, piękny teatr, delikatnie i nienatrętnie wykorzystujący możliwości, jakie daje kino: zwrócenie uwagi na szczegół, podkreślenie tego, co dzieje się na drugim planie. A sam film okrutnie obnaża uczucie, które większość z nas nazywa miłością. Greetings and salutations.
dopiero udało mi się do tego filmu dotrzeć i jestem...jak by to powiedzieć - zauroczona, oszołomiona? artyzm w czystej formie. autor najpierw napisał sztukę teatralną, którą potem zaadoptował na film i może dlatego każde zdanie, słowo jest tu tak ważne, każdy gest i ujęcie, czy "zła" gra aktorska jest zamierzona - ilu ludzi gra na co dzień i to fatalnie/fałszywie? to Werner chciał pokazać, egzaltację, manieryzm, materialistyczne podejście do ludzi i świata, ach... zawarł w tym niskobudżetowym filmie z 12 osobową ekipą cały nasz mikrokosmos. ten film jest/był ponoć najbardziej znienawidzony przez kobiety - w wywiadzie autor mówi tak - kobiety są ciekawsze od mężczyzn, przez to, że są bardziej uciskiwane stają się ofiarami i tym byciem ofiarą terroryzują resztę świata... . po takim komentarzu do filmu nie dziwota, że go wyemancypowane Niemki chciały go zagryźć, a nic nie boli tak jak prawda - ile w tym trafności! końcowa scena jest niesamowita...i wszystkie pomiędzy ;-)